Blondynka usiadła na obrotowym krześle i zamoczyła usta w kawie, uprzednio kładąc nogi na biurko. Zacisnęłam pięści.
- Czy mogę zwolnić z aresztu Johna Bonhama i Roberta Planta? - próbowałam utrzymać pozorną cierpliwość mimo iż w środku wrzała we mnie złość. Policjantka rzuciła mi rozbawione spojrzenie i wstała z miejsca. Oszołomiona odwróciłam się w jej stronę. Panie i panowie, tak oto prezentuje się tutejsza komenda policji. Pieprzona loża szyderców. Stukot jej obcasów roznosił się po pomieszczeniu. Otworzyła jedną z szuflad wysokiego regału i szukała czegoś w papierach. Chrząknęłam i oczekiwałam jej reakcji.
- Czy mogę zwolnić z aresztu Johna Bonhama i Roberta Planta? - próbowałam utrzymać pozorną cierpliwość mimo iż w środku wrzała we mnie złość. Policjantka rzuciła mi rozbawione spojrzenie i wstała z miejsca. Oszołomiona odwróciłam się w jej stronę. Panie i panowie, tak oto prezentuje się tutejsza komenda policji. Pieprzona loża szyderców. Stukot jej obcasów roznosił się po pomieszczeniu. Otworzyła jedną z szuflad wysokiego regału i szukała czegoś w papierach. Chrząknęłam i oczekiwałam jej reakcji.
***
- Cóż - uśmiechnęłam się lekko mrużąc zielone oczy - zręcznie to ukrywałeś...znam cię i lubię, więc zapytam jeszcze raz...po cholerę wam to? - położyłam mu rękę na dłoni i mocno ścisnęłam nic nie mówiąc. Atmosfera znacznie spoważniała. Jedyną rzeczą, którą dało się usłyszeć był nerwowy stukot jego małych obcasików w lakierkach.
- To inacz... - zaczął.
- Daj mi dokończyć! - spojrzał na mnie zaskoczony. Jego wyraźne zdumienie wyglądało przezabawnie - wiesz dobrze Robert jaki jest mój stosunek do narkotyków. Może i zachowuję się jak wasza matka, jednak ktoś was dranie musi wychować! Dopóki mieszkamy razem nie życzę sobie tego typu akcji... - mężczyzna spojrzał mi w oczy, lekko pokiwał głową. Jego lśniące loki opadły mu niesfornie na czoło. Odrzucił je do tyłu.
- Posłuchaj mnie - powiedział ostro, stuknąwszy kubkiem o stół - posłuchaj uważnie... - do pokoju wparował Jimmy, wytrącając nas z wątku. Wiedziałam, że i on był w to wszystko zamieszany...w sumie Jonesy również. Tylko Bonzo...ale on tyle pije...martwię się o niego. O nich wszystkich.
- Słuchajcie, za miesiąc mamy koncert w Liverpoolu! Camm zostaniesz sama i...
- Pięknie! Jimmy, chodź... - mężczyzna uniósł brwi w geście zdziwienia, odsunął drewniane krzesło i przysiadł się bliżej Roberta.
- Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym straciła któregoś z was... - rzekłam cicho opierając podbródek na splecionych dłoniach - przysięgnijcie mi...zero dragów...chociaż w małych ilościach. Ja nie biorę, żyję normalnie i szczęśliwie! Rozumiem, "gwiazda rock n' rolla" i ma żyć bez narkotyków, ale...
- Spokojnie mała - brat posłał mi ciepły uśmiech.
- Mamooo - zajęczał przeciagle Robert - a mogę dzisiaj iść spać później? - zaśmiałam się z ich głupoty i odeszłam od stołu.
- Cammy, poczekaj jeszcze! - odwróciłam się na pięcie i wyczekiwałam pytania, które ma paść z ust złotowłosego.
- Co z tą twoją przyjaciółeczką? Dawno jej tutaj nie było - Już ponad tydzień nie rozmawiałam z Shayen. Może coś się stało? Nie...pewnie znalazła faceta. Chociaż zawsze mówiła, że prędzej wstąpi do zakonu, aniżeli się z kimś zwiąże. Machnęłam na to jedynie ręką - To ona taka nieśmiała?
- Śmiała, nawet bardzo. Ale było jej nie spłoszyć swoimi wrednymi docinkami - na wąskie wargi Roberta wypełzł paskudny grymas niezadowolenia.
- Śmiała, nawet bardzo. Ale było jej nie spłoszyć swoimi wrednymi docinkami - na wąskie wargi Roberta wypełzł paskudny grymas niezadowolenia.
***
Obudził mnie ból w skrępowanych przegubach i ramionach. Czułam jakby ktoś skleił mi usta.
- Nie możesz mówić - zaśmiał się wysoki mężczyzna - a boli, prawda? Musisz wiedzieć, że zrobiłem to dla swojej przyjemności. Uwielbiam przyglądać się czyjemuś cierpieniu. Daje to taki przyjemny dreszczyk...Piękna noc - popatrzyłam w jego niebieskie oczy, czyste szaleństwo.
- Cz-czego chcesz? - wydusiłam.
- Chcę żebyś była cicho - ostrożnie przejechał ostrzem noża po moich ustach - Patrz.
- Nie - odwróciłam głowę i zacisnęłam pięści.
- Ach, tak... - szepnął.
- Nie, nie! Nie! - wyczułam, że planuje coś zrobić. Wyrządzić mi wielką krzywdę?
- To okropne, czyż nie? Okropne. Dlaczego się nie boisz tak jakbym tego chciał? - posmutniał.
- Proszę! - wydobyłam z siebie zduszony jęk rozpaczy. Poczułam jak ktoś przejeżdża dłonią po moim udzie. Zacisnęłam usta w wąską linię, a z oczu mimowolnie popłynęły łzy. Mężczyzna zaczął wycinać jakiś wzorek na mojej nodze. Tak bardzo chciałam uciec.
- Otwórz oczy i zobacz co zrobiłem - powiedział radosnym, ironicznym tonem - Patrz albo zginiesz szmato!
- Pierdol się! - naplułam mu w twarz, wciąż nie uchylając powiek.
- Pierdol się! - naplułam mu w twarz, wciąż nie uchylając powiek.
- Chcę się tylko pobawić...tak, tylko pobawić...tak, chcę. Bardzo chcę... - słyszałam cichy bełkot tego szaleńca. Nie rozumiem czego ode mnie chce. Uchyliłam lekko powieki. Jego blada sylwetka była odwrócona w przeciwnym kierunku. Opierał się dłońmi o biurko stojące przy korkowej tablicy.
- W-wypuść mnie - szepnęłam, a on w odpowiedzi uderzył pięściami o drewniany mebel. Wpadł w szał. Przeraziłam się nie na żarty. Wyobraziłam sobie, jak w amoku chwyci nóż i wbije mi go w brzuch, kręcąc nim, torturując mnie, doprowadzając do bólu, śmiejąc się ze mnie, z mojej nadchodzącej śmierci. Wstrząsnęłam głową i próbowałam sobie przypomnieć, jak do tego doszło.
***
Deszcz dzwonił opadając na liście i wydając mój ulubiony dźwięk - wolności. Wdychałam zapach zmoczonych kwiatów i wilgotnej, skoszonej trawy. Upajałam się nim i próbowałam zapomnieć o tym co usłyszałam parę chwil temu. Wiatr czesał moje włosy i szeptał do ucha. Odciągał od rzeczywistości. Świat zamilkł, były tylko zamazane obrazy szarych, smutnych ludzi. Przymknęłam oczy zaszklone łzami. Muzyka również zamilkła. Zdawała się łkać. Myśli dręczyły mój zmęczony umysł. Nie było ucieczki. Musiałam udawać, że wszystko gra i podążać dalej. Podążać tam, gdzie wszystkie smutki i zmartwienia giną.
- Czego chcesz smarkulo!? - średniego wzrostu tęga postać wyłoniła się spośród mroku panującego w jednej z ciemniejszych uliczek Londynu - Trudno tu zabłądzić - wyjął papierosa z kieszeni, zapalił i dmuchnął mi dymem w twarz - chyba, że bardzo się postarasz...
- Masz towar? - ani nie drgnęłam. Nos zadarty do góry, oczy z pogardą skierowane na niego. Podejrzany ten diler. Znam paru, oni znają innych. Ale skąd się wziął ten tutaj?
- Duże oczęta ma nasza mała. Rodzice pozwalają na zbyt wiele, że się tutaj zapuszczasz hmm?
- Wiesz czego chcę - nauczyłam się, że przy takich ludziach nie można okazywać uczuć. Mężczyzna przybliżył swoją twarz do mojej.
- Bo ty kurwa liczysz na dragi? - zadrgały mu kąciki ust - ajaj mała...ja handluję czym innym. Niekoniecznie narkotykami.
- Czym niby? - zapytałam rozczarowana. Nie było dane usłyszeć mi odpowiedzi. Postać chwyta mnie za rękę i ciągnie w otchłań. Próbuję się wyszarpać. Pustka. Cisza. Chłód. A później tylko ciemność...
citharae&shayen