wtorek, 21 maja 2013

They say it's all a lie.

13 lipca 1969 r.
Camille, jak na dobrą przyjaciółkę przystało, postanowiła pomóc mi w szukaniu lokum w przystępnej cenie. Z początku próbowała przekonać mnie do mieszkania z zespołową rodzinką, lecz ze względu na niechęć ze strony co poniektórych panów wolałam odmówić. Nie zmienia to jednak faktu, że często tam bywam. Relacje z brunetką były niemal jak za dawnych lat. Śmiałyśmy się razem, wychodziłyśmy na spacery z Fabianem, robiłyśmy zakupy...Chłopacy niestety nie byli tak pozytywnie nastawieni. Byli zimni w stosunku do mnie, unikali mnie. Nie mam pojęcia czym to było spowodowane. Czyżbym znów była czemuś winna? 
***
Po półtorej tygodniu poszukiwań udało mi się zdobyć małe, aczkolwiek przytulne mieszkanko. Rozpakowywałam moje bagaże, które można było zliczyć na palcach jednej ręki. W pomieszczeniu rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk. Zrzuciłam z kolan małe pudło i podbiegłam do telefonu.
- Halo? - zapytałam pierwsza i oczekiwałam odpowiedzi.
- Shayen, moja mała? - kiedy usłyszałam ten znajomy głos wytrzeszczyłam oczy z wrażenia. 
- T-tato? Skąd masz mój numer? - odpowiedziałam drżącym tonem głosu. 
- To nie jest ważne, skarbie, muszę poważnie z tobą porozmawiać. Spotkać się. Jak ty w ogóle sobie radzisz dziecko? Dlaczego uciekłaś? - każde wypowiedziane przez niego słowo odbijało się echem w mojej głowie. Pozorna troska w jego głosie doprowadzała do szału.
- K-kiedy? Teraz nie możesz? - odrzekłam pretensjonalnie. 
- To nie jest rozmowa na telefon. Podaj mi swój adres...
- Nie - przerwałam mu - będę czekać na Ciebie przy Tower Bridge po czwartej. Liczę na to, że się pojawisz - zgodził się, a ja rzuciłam słuchawką. Wplotłam drobne palce we włosy. Wszystkie wspomnienia wróciły...te z czasów, kiedy byliśmy jeszcze szczęśliwą rodziną. Kiedy wszystko było prostsze. 
***
Nad miastem zgromadziły się ciemne chmury zwiastujące opady deszczu. Wiatr targał moje brązowe włosy, a ojciec rzucił mi krótkie spojrzenie. Nic się nie zmienił. Jest może odrobinę bardziej zmęczony, a jego twarz zdobi niewiele większa ilość zmarszczek. 
- Ann, twoja matka - burknął niewyraźnie pod nosem.
- Co z nią? - zapytałam obojętnym tonem bawiąc się złotą bransoletką. 
- Wzięła rozwód z Anthonym. Po jakimś czasie poślubiła Micka...
- Nie interesują mnie jej podboje miłosne - przerwałam. Zmarszczył brwi w ten charakterystyczny dla siebie sposób. 
- Zmarła trzy miesiące temu. Od tamtego czasu Cię poszukiwałem - zachłysnęłam się powietrzem i zmierzyłam mojego rodziciela wzrokiem. Jego nietęga mina utwierdziła mnie w fakcie, iż jest to prawda. Osunęłam się na marmurową poręcz mostu. Miałam sprzeczne uczucia. Z jednej strony, ta kobieta już dawno przestała pełnić funkcję mojej matki. Zaś z drugiej, nigdy nie wyzbędę się wspomnień związanych z nią. Nawet tych najgorszych, kiedy udowodniła mi jak dwulicowa potrafi być. 
- Skarbie, wiem że jest to dla Ciebie duży wstrząs, jednak...przyjechałem tutaj powiedzieć Ci, że dostałaś spadek po Ann. Zapisała Ci w testamencie niezłą sumkę pieniędzy i dwa mieszkania. Ode mnie też dostaniesz trochę groszy. Chcę Ci jakoś wynagrodzić stracone dni, lata...mogę zostać i...
- Nie fatyguj się. Kiedy was potrzebowałam, nie byliście przy mnie. Teraz poradzę sobie sama. Jestem już dużą dziewczynką. Przykro mi, ale się spóźniłeś - wyjęłam z jego dłoni świstek papieru - Wracaj do domu i zadbaj o siebie. Możesz czasem zadzwonić, lecz teraz...żegnaj tato - ostatni raz wyszeptałam i odeszłam. 

***
Usiadłam za perkusją Johna i chwyciłam w ręce pałeczki. Pod ścianą siedział mój znudzony brat z gitarą na kolanach. W przeciwległym kącie stał Jonesy ze swoim basem. Na środku pokoju siedział Robert z pustą kartką papieru i długopisem. Wpatrywał się w nią, jakby próbując wyczarować tekst. Pokiwałam głową z uśmiechem i uniosłam ręce. Werbel, stopa, kocioł, stopa, werbel. Jeszcze raz. Inaczej. Znacznie lepiej. Jimmy uniósł głowę i zagrał ciekawą melodię. Do pokoju wkroczył Bonzo z butelką piwa w ręce. 
- Camille, postaraj się to powtórzyć - zmarszczył brwi i wsłuchiwał się w wybijany rytm. Spojrzał na perkusistę z szerokim uśmiechem i rzucił okiem na mnie - jednak do czegoś się przydajesz. 
- Wypraszam sobie! - zaśmiałam się i oddałam pałeczki Bonham'owi. Dzwonek do drzwi. Ależ ludzie mają wyczucie! Zamknęłam za sobą drzwi sali prób i podreptałam do przedpokoju. 
Shayen&Citharae

5 komentarzy:

  1. Znów mało się wydarzyło.
    Jedynie trzeci akapit przywołuje emocje. Może... Może macie ochotę napisać dłuższy rozdział? Wielowątkowy?
    Hm, już się zamykam.
    Przepraszam.

    Pozdrawiam. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli możesz informuj nas o nowych. Zaraz nadrobię zaległości u Was, ale teraz zapraszamy na kolejny rozdział www.welcome-to-the-jungle-my-rocket-queen.blogspot.com /Cammi

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając waszą historię można zapomnieć o rzeczywistości, a jeśli dodatkowo słucha się akurat nowo zakupionej płyty Zeppelinów to...
    No ale nie będę wam tu dużo pisać, wystarczy tylko tyle, że historia jest ś w i e t n a, rozdziały się nie nudzą, i przyłapuję się n tym, że zastanawiam się, co będzie dalej... ^^ Po prostu nie przestawajcie, piszcie dalej, powodzenia ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Nowy rozdział na used-uphas-beens.blogspot.com!
    Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy nowy !?? :D pisajcie szybciutko bo umieram z ciekawości do cholery!!!

    OdpowiedzUsuń