- T-tak, to ja - odpowiedziałam niepewnie, jak każdy w takowej sytuacji.
- Dzwonię w sprawie złożonej przez jednego z naszych agentów... - słuchałam z wielkim przejęciem, jednocześnie nerwowo nawijając kręcony kabelek na palec - prosimy aby pani stawiła się w studiu nagraniowym Apple Records. Zaraz.
- A-le teraz? Zaraz, już? - uspokoiłam lekko drżący głos.
- Tak, dowidzenia - odłożyłam słuchawkę i jeszcze przez chwilę trzymałam na niej dłoń. Momentalnie się oderwałam i popędziłam do samochodu. Nie ma czasu na przebieranki. Sięgnęłam jedynie po małą torbę. W momencie szukania kluczyków, przypomniałam sobie, że nie posiadam auta...nic nie mam. Jako nielegalna emigrantka, czego mogłabym się spodziewać? Zmuszona więc byłam biegiem zdążyć na jakikolwiek autobus, a potem przejść pieszo kilometr. Takie życie, niestety. Pech trafił, że kilka razy zabiłabym się na chodniku, a gdy już wsiadłam do autobusu jadącego w stronę Howland St*, zostałam niemiło wygwizdana. Wyjęłam mój dzienniczek i czarny długopis. Jak zwykle czytałam moje poprzednie wpisy, nawet sprzed siedmiu lat. Te kartki nigdy się nie skończą.
Moje pierwsze PRAWDZIWE przesłuchanie, bądź spotkanie w sprawie muzyki. Czy dam radę? Mój współlokator Charlie odszedł. Zostawił mieszkanie i długi na moich barkach. Wydawał się być porządny, a wyjechał za jakąś przygłupią blondyną. Do "lepszego świata". A gdzie mój lepszy świat?
I really wannabe in LA...And for rock n' roll i'd sell my soul.
***
Przechodziłam przez wiele korytarzy studia. Chyba się zgubiłam...tylko tego brakowało, świetnie. Zaglądałam co chwila do różnych pomieszczeń. Z jednego, nie wiedzieć czemu, wyprowadził mnie jakiś ogromny i napakowany facet. Złapał mnie wpół i odstawił do odpowiedniego studia. Cała czerwona wkroczyłam pewnym krokiem w stronę grupki osób w garniturach.
- Dzień dobry - podałam każdemu z nich dłoń i usiadłam.
- Tak więc została tu pani...
- Shayen - przerwałam siwemu mężczyźnie. To chyba był błąd. Z mojej twarzy natychmiast zmył się uśmiech, a pojawił się grymas strachu. Mężczyzna wstał i zaczął krążyć w okół mnie.
- Shayen, tak? Jesteś bardzo śmiała - zawiesił na chwilę głos - i bezczelna...
- N-nie ja t-tyl - znowu wtrąciłam się mu w zdanie, na co on odpowiedział krzykiem. Byłam bliska płaczu, nienawidzę kiedy ktoś podnosi na mnie głos.
- Nie poszukujemy dziewczyn takich jak ty...Chcemy kogoś kto ma za co żyć, a przecież widać jak wyglądasz.. - na jego twarzy gościł szyderczy uśmiech - Skarbie, trzymaj się z dala od muzyki i ludzi - przeszły mnie ciarki kiedy zbliżył swoją twarz do mojej.
- Ale agent... - wydusiłam z siebie.
- Agent moja mała się pomylił, widzisz... - zaczął nawijać sobie na palec kosmyk moich włosów. Strzepnęłam jego dłonie i wybiegłam z tego potwornego pomieszczenia. Czarne od tuszu łzy spływały po moich policzkach. Przypuszczam, że wyglądałam strasznie. Jednak teraz miałam ochotę zwinąć się w kłębek na moim łóżku i popłakać w samotności, przy dźwiękach Child In Time. Gdy tylko otworzyłam drzwi, spadły na mnie miliony kropel wody. Łzy łączyły się z zimnym listopadowym deszczem. Nie miałam na sobie kurtki, ani nie miałam parasola. Przegapiłam dwa autobusy, a mijający mnie ludzie zdawali się drwić ze mnie. Czy może spotkać mnie coś gorszego? Ułamek sekundy, a oślepiły mnie dwa białe światła. Stanęłam jak wryta i nie mogłam się ruszyć. Opadłam na ziemię. Z samochodu wybiegła jakaś młoda kobieta w szaro-zielonej sukience i ciepłej kurtce. Spytała czy nic mi nie jest i pomogła wstać. Uniosłam głowę i oniemiałam.
- Cammy? - spytałam niepewnie, a dziewczyna zamarła. Trafiłam. Wszędzie poznam te kryształowo zielone oczy, tą twarz...
- Słodki Jezu, Shayen!? - ciepłą dłonią odgarnęła przylepione do mojego czoła włosy - Cholera, wsiadaj. Jesteś cała mokra! - otworzyłam drzwi do auta i ostrożnie wsiadłam przymykając oczy.
- Gdzie mieszkasz? - zapytała, a ja ukryłam twarz w dłoniach i przetarłam zmęczone oczy - właściwie, nie jest to istotne. Zabieram Cię do siebie.
***
Uchyliłam drzwi przed zziębniętą dziewczyną i kazałam jej się rozgościć. Opadła na siwą kanapę, a ja rzuciłam się w kierunku mojej sypialni. W pomieszczeniu czwórka mężczyzn grała w karty, popijając alkohol. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i chrząknęłam. Brak odzewu.
- Teraz moja kolej! - krzyknął Jonesy.
- Czy ktokolwiek dostrzegł moją obecność? - powiedziałam zniecierpliwiona.
- Oczywiście, że cię zauważyliśmy - podchmielony Bonzo wyszczerzył do mnie zęby - grasz z nami od następnej kolejki?
- Z bólem serca muszę odmówić - zironizowałam - Mamy gościa na pokładzie, zachowujcie się przyzwoicie.
***
Uważnie wsłuchiwałam się w każde wypowiedziane przez Shayen słowo. Udało jej się streścić cały swój życiorys od momentu naszej rozłąki w niecałe pół godziny.
- Ten obleśny facet z wytwórni dał mi jasno do zrozumienia, że nie mam szans - westchnęła Shayen.
- Jestem przekonana, że uda Ci się jeszcze spełnić marzenia - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Dziewczyna wyciągnęła dłoń w kierunku brzozowej półki.
- Wciąż ją masz? - wskazała na turkusową, bransoletkę z rzemyka, którą wręczyła mi kilka lat temu - Moja też gdzieś się pląta.
***
Z pokoju dochodziły dwa melodyjne głosy należące do kobiet. Robert wychylił głowę zza ściany i zmierzył podejrzliwym wzrokiem nieznajomą. Uśmiechnął się i uniósł kciuk ku górze. Wkroczyliśmy do salonu z zaciekawieniem wypisanym na twarzach. Camille pacnęła się ręką w czoło i wskazała na nas palcem.
- Ta czwórka oszołomów to moi przyjaciele. Ten tutaj - wskazała na mnie palcem - to mój brat Jimmy. Dalej stoją Robert, John i John Paul. Poznajcie się - wszyscy po kolei uścisnęli jej dłoń. Dziewczyna przedstawiła się jako Shayen Shinigami i zdawała się być nieco speszona. Dla otuchy, miejsca obok niej zajęli Bonzo i Robert, Jonesy opadł na puchaty dywan, natomiast ja skazany byłem na miażdżenie kości udowych w jednym fotelu ze swoją siostrą. Jak za dawnych lat, kiedy byliśmy młodzi i o dwadzieścia kilo chudsi...
***
* nie pamiętamy, czy akurat przy tej ulicy znajdowała się wytwórnia ;_;
Shayen, Citharae.
Będę pierwsza, będę? *_*
OdpowiedzUsuńTo ja tak szybciutko: szczerze powiedziawszy to moje pierwsze opowiadanie o Led Zeppelin, które czytam, ale całkiem przyzwoite...żartuję, jest świetne! Szkoda mi Shayen, która ma takie problemy, osobiście nienawidzę jak coś mi się nie udaje, więc po części ją rozumiem. Cammy, jak to ją pięknie nazwała Shay, jest jak na razie moją ulubienicą (nie tylko przez wzgląd na brata, tak po prostu noo!). Na dodatek moja ulubiona symbolika tych rzemyków! To może dziwnie zabrzmieć, ale mam jakąś słabość do turkusowych bransoletek o.o
A na koniec, wracając do moich największych wad, muszę wypomnieć dwa błędy, które rzuciły mi się w oczy. Po pierwsze: "dwa melodyjne głosi ", fajnie jakby mówiło to dziecko, ale chyba tak tu nie jest xD no wiem, że zwyczajna literówka! D: i po drugie: "turkusową, bransoletkę z rzemyka" - po co Wam ten przecinek po turkusowym? :D
Kocham Was, wy moje...pisarki ♥
świetne :D oby tak dalej
OdpowiedzUsuńNa wstępie macie ogromniastego plusa! Za co?
OdpowiedzUsuńI - za oryginalność. Pierwsze opowiadanie o Led Zeppelin, które czytam i niewykluczone, że widzę.
II - bardzo fajny i udany pomysł z wprowadzeniem tego dziennika. Był, potem został zgubiony na trzy lata i znów wrócił w łaski.
III - styl pisania. Napisane w bardzo wciągający (?) sposób. Może owe akapity mają z tym coś wspólnego? Chce się dalej czytać.
IV - narracja. To, że nie ma jednego, stałego narratora. Poznaje to pokazać inne perspektywy, więc jak najbardziej mi się podoba.
Widziałam gdzieś przecinek więcej, przecinek za mało, ale nie będę tego wypominać, bo nie było to tak bardzo istotne.
I nie wiem co więcej, ale jestem pod wrażeniem. Czekam na ciąg dalszy i liczę na to, że mnie powiadomicie :)
Pozdrawiam i czekam ;*!
Zaciekawiłyście mnie.
OdpowiedzUsuńNiebanalny pomysł. Tematu jeszcze nie znam, ale mam cichą nadzieję, że Shayen nie zakocha się w ekspresowym tempie w którymś z chłopaków, bo uprzedzam, że chyba zaprzestanę w tym momencie czytania.
A teraz zaczynam obserwować i czekam na następny rozdział.
spokojnie mamy inne plany ;) to nie będzie takie sztuczne, ze na drugi dzień np . Shayen jest już żoną każdego z chłopaków
OdpowiedzUsuńA więc tak:
OdpowiedzUsuńŚwietnie pisane! Naprawdę, czuć każdą z postaci choć ich jeszcze do końca nie znamy. Wydaje mi się jakbym stała obok, i obserwowała każdy ich ruch, a z czasem pewnie "utożsamię się" z jednym z bohaterów ( pewnie Shayn, albo Cammy, albo Plant) .
Pomysł z pamiętniko-dziennikiem --> GENIALNE, i oryginalne!
Nada opowiadaniu ciekawy rodzaj, i swój własny styl!
Co prawda nie mam konta na blogerze ani google, ale za to polecam go każdemu ;) , Świetna robota dziewczyny miło się czyta czekam na nowy!! C:
Przeczytane. No macie szczęście, bo u mnie wygląda to duużo inaczej xd
OdpowiedzUsuńShayen... przygnębiające, ale chyba wszystkie opowiadania ostatnio takie właśnie są, prawda? hm... nie wiem co mogę napisać, współczuje jej, bo en facet kazał jej przejść taki kawał tylko po to, alby dowiedziała się, że nie ma szans... cruel...